I nie ma w nikim innym zbawienia... »

Polecamy artykuły:

Nie pasowałem do tego towarzystwa

  Wychowałem się w Łodzi i było to bardzo surowe wychowanie.Największe łódzkie blokowisko o nazwie Retkinia i co za tym idzie niezbyt dobre towarzystwo,w którym liczyło się tylko picie i bójki.
  Od wczesnej młodości byłem zagorzałym kibicem,a raczej-używając dzisiejszego języka-pseudokibicem.W środowisku tym trudno było kształtować jakiekolwiek dobre cechy charakteru-kto był kiedyś szalikowcem dobrze wie,o czym mówię.Kibicowanie jest formą religii i to tak fanatyczną,że często człowiek jest w stanie niemal oddać życie za swoich idoli.Taki byłem.Żyłem wyłącznie meczami i związanymi z tym pozaboiskowymi wydarzeniami.Niemal wszystkie rozmowy w gronie moich kolegów dotyczyły właśnie tego.
  W tym wszystkim ciągle czułem się jednak źle.Wciąż miałem wrażenie, że nie pasuję do tego całego towarzystwa,że moje miejsce jest gdzie indziej.Nie widziałem zupełnie sensu w moim życiu,a to powodowało tylko jeszcze większą wewnętrzną agresję,nienawiść i pustkę,którą coraz częściej topiłem w kieliszku.Byłem w tym wszystkim całkowicie zagubiony.
  W owym to czasie miała miejsce kolejna bójka połączona z imprezą alkoholową.Jej efektem była złamana podstawa czaszki i cztery miesiące zwolnienia lekarskiego.Od tego momentu zaczął się chyba punkt zwrotny w moim życiu.Zacząłem na nie spoglądać trochę inaczej ,choć na razie nie było w nim jeszcze miejsca dla Boga.Coś się jednak przełamało...
  Zawsze bardzo lubiłem czytać.Książki z mojej biblioteczki były czytane już wiele razy,ale ta jedna,najważniejsza-nie.A miałem wtedy dużo czasu.Cóż było robić?Trochę z nudów,trochę z ciekawości sięgnąłem po Biblię.Przeczytałem tylko Nowy Testament,lecz zrobił on na mnie ogromne wrażenie,szczególnie postać Jezusa.Do nawrócenia jednak było jeszcze daleko,chociaż powoli zacząłem już robić małe kroczki.Przestałem przeklinać i mocno ograniczyłem alkohol.Oczywiście skończyły się wyjazdy na mecze piłkarskie i bijatyki.Nie sięgałem jednak regularnie do Biblii.Wszystko,co robiłem było raczej wynikiem jej pierwszego przeczytania (dzisiaj oceniam,że jednak bardzo pobieżnego).
  Jakiś czas później po raz drugi zacząłem samodzielnie czytać Biblię-tym razem również Stary Testament.Stopniowo stawałem się coraz bardziej zakochany w tej Księdze.Nie mogłem już myśleć dosłownie o niczym innym! Biblię miałem ze sobą wszędzie-w domu i w pracy,w każdej wolnej chwili czytałem.Znajomi powoli zaczynali patrzeć na mnie jak na osobę niespełna rozumu.Istniał tylko jeden temat rozmowy-Pismo!
  Rzuciłem palenie-rzecz niespotykana,która mimo wielokrotnych prób,dotąd zupełnie mi się nie udawała.A teraz poszło jak z płatka,wystarczyło w drodze do pracy wyrzucić papierosy w krzaki!Od tamtej pory (1988 rok) nie zapaliłem ani razu.To były przepiękne chwile prawdziwego nawrócenia i narodzenia się do nowego życia w Jezusie.
  Tak właśnie wyglądała u mnie pierwsza miłość,o której pisał Jan w Apokalipsie.Na skutek czytania dochodziłem jednak do wniosku,że kościół, w którym się wychowałem nie był kościołem zachowującym prawdy i zasady postępowania zapisane w ewangelii.Nikt nie lubi sytuacji,gdy podwaliny jego wiary się chwieją.Widziałem w Piśmie czystość i prawość,jaką miał się charakteryzować Kościół Chrystusa.Zupełnie jednak nie dostrzegałem tego w swoim kościele.
  Nigdy nie zapomnę lęku,z jakim czytałem 17 rozdział Objawienia Jana, gdzie napisane jest o nierządnicy siedzącej na siedmiu pagórkach.Od początku w tym obrazie widziałem właśnie wspomniany wcześniej mój ówczesny macierzysty Kościół.
  Z jednej strony Biblia mnie pochłonęła,z drugiej zaś całkowicie zamieniły się w gruzy moje dotychczasowe wierzenia.Nie był to miły stan,ponieważ nie za bardzo wiedziałem,co z sobą zrobić.Nic mi nie było wiadomo na temat poglądów innych kościołów chrześcijańskich.Oprócz kościoła rzymskiego praktycznie zetknąłem się tylko ze świadkami Jehowy i to też bardzo powierzchownie.Po serii rozmów z nimi trafiłem właśnie tam.Potem nastąpił typowy schemat:studium książki,zebrania,głoszenie,chrzest.Zostałem pionierem-najpierw pomocniczym,potem pełno-czasowym.Niektóre nauki głoszone przez Towarzystwo przekonywały mnie-niektóre zaś nie.Nie umiałem się jednak sam przed sobą do tego przyznać.Wszystko szło siłą rozpędu.Wiem,że ciężko to wytłumaczyć ale taki jest właśnie fenomen tej organizacji.Człowiek dusi wątpliwości w sobie i często przestaje racjonalnie myśleć,nawet jeżeli przedtem to czynił.I to mnie właśnie spotkało.
  W owym czasie zacząłem wiązać swe dalsze plany życiowe z pewną pionierką.Ponieważ moje uczucia były odwzajemnione,postanowiliśmy się pobrać.Obydwoje głosiliśmy już poza Łodzią,na tzw.,,terenach oddalonych". Pojawiły się jednak pewne problemy.Coraz częściej nawiedzały mnie wątpliwości.Problemem numer jeden była moja społeczność z Bogiem.Ku memu zdziwieniu była ona bardzo słaba.Niemal z przerażeniem wspominałem chwile nawrócenia,gdy będąc jeszcze formalnie katolikiem czułem bliskość Boga i jego ciepło.Teraz nie zostało z tego prawie nic.Był to niemal koszmar,bo przecież według nauk ,,Strażnicy" przebywałem aktualnie w jedynej prawdziwej organizacji cieszącą się Bożą aprobatą.
  Problem numer dwa:Biblia stała się bardzo daleka.Znowu powodowało to zdziwienie,ponieważ używałem jej codziennie i byłem dosyć dobry w udowadnianiu nauk Towarzystwa ,,Strażnica".Nie była to jednak już ta moja osobista Księga,do której z tęsknotą sięgałem wieczorami.Nie potrafiłem tego zrozumieć.
  Problem trzeci dotyczył natury doktrynalnej.Zauważałem nauki w Piśmie,które nie bardzo zgadzały mi się z naukami organizacji,np.zbawienie Izraela (11 rozdział listu do Rzymian św. Pawła).Zupełnie nie mogłem zrozumieć interpretacji Księgi Daniela omawiającej kwestię 1260 dni i 2300 wieczorów i poranków,a twierdzenie,że 7 trąb z Objawienia Jana oznacz 7 kongresów Światków wydawało się już szyte zbyt grubymi nićmi.Na domiar złego zaszły jeszcze dwa wydarzenia,które chyba były decydujące. Mianowicie będąc jeszcze w Łodzi głosiłem w akademikach i pewnego razu miałem dyskusję z siostrą ze zboru zielonoświątkowego.Tym co mnie wtedy uderzyło,była jej niesamowita wiara i miłość.W dodatku w pewnym momencie dyskusji dotyczącej ewentualnych planów Boga w stosunku do Izraela,siostra ta zacytowała mi werset Zachariasza 12.10 mówiący o ich narodowym nawróceniu.Poczułem się dosłownie,jakbym dostał obuchem w głowę!Przez dłuższą chwilę nie byłem w stanie nawet nic powiedzieć.Po prostu siedziałem i milczałem.
  Po powrocie do domu oczywiście wziąłem się za studiowanie Strażnic dotyczących tej kwestii,ale problem pozostał.Niemal równocześnie z tą rozmową,moja niedoszła żona dyskutowała z-jak to nazwała-,,odstępcami". W jednej z wielkopolskich miejscowości spotkała się z braćmi z ,,Epifanii". Gdy się spotkaliśmy i zapytałem o przebieg dyskusji stwierdziła,że,,tak logicznych argumentów nie słyszała od chwili zostania świadkiem Jehowy". Był to chyba dla mnie gwóźdź do trumny.Myślałem,że naszej argumentacji nikt nie jest w stanie sprostać,byłem o tym święcie przekonany!.To wszystko w połączeniu z moimi wątpliwościami i niesamowitym poczuciem bycia nieszczęśliwym człowiekiem (!) spowodowało,że postanowiłem odejść z Organizacji.Moja niedoszła żona zdecydowała się pozostać.Ból był ogromny,ponieważ łączyło nas gorące uczucie.Teraz to wszystko okazało się nieważne i mało istotne.Ja nie mogłem już dłużej znieść kajdan ograniczających mój umysł,ona zaś uważała mnie za zwiedzionego odstępce.Koniec.

   Pierwszym słowem,które kojarzy mi się z odejściem z organizacji jest ,,wolność".I strach.Z jednej strony czułem ogromną ulgę,wyrywając się z objęć Towarzystwa,z drugiej zaś pozostała ogromna pustka po ludziach, których kochałem i których do tej pory darzę uczuciem chrześcijańskiej miłości.Było bardzo ciężko. Potwornie. Ten kto odchodził z organizacji z pewnością zna ten stan bardzo dobrze. Człowiek czuje się tak, jakby od początku musiał się uczyć funkcjonowania wśród ludzi. W tych wszystkich smutkach było jednak coś, co pozwalało mi przetrwać. Bliskość Boga wróciła! Twierdzenie Strażnicy, iż wraz z odejściem z Organizacji traci się łaskę u Boga i społeczność z nim okazało się wierutnym kłamstwem. Przynajmniej w moim przypadku. To było niesamowite uczucie! Znowu to ciepło w modlitwach i radość z czytania Słowa. I jednocześnie odkrywanie innych chrześcijan, którzy co prawda wierzą odmiennie, ale to, co ich łączy to ten sam Duch. Po odejściu od świadków nawiązałem kontakt z poznańskim zborem "Epifanii". Wierzę, że w tym zborze umieścił mnie Pan i wierzę, że miał w tym swój cel. Nie czuję się jednak "epifanistą" w znaczeniu przynależności do jakiegoś wyznania. Jestem gorącym zwolennikiem kierowania ludzi bezpośrednio do Tego, którego umiłowałem i który oddał za mnie życie - do Pana Jezusa. Wierzę, że któregoś dnia zniszczy On wszelkie ludzkie podziały, błędy w rozumieniu itd. Wierzę też w to, że dla Niego bardziej od naszej teologicznej poprawności liczy się nowe serce i uświęcone życie, do którego nas powołał. Jezus jest moją najpiękniejszą i najwspanialszą przygodą, Kimś, za kim moje serce tęskni i Kogo pragnie. Wierzę, że bez Niego nic uczynić nie możemy, że społeczność z Nim jest kluczem zarówno do poznania Ojca, jak i do życia pełnego obfitości.
Content Management Powered by CuteNews

Osobiste "Ojcze nasz"

Czy możemy powiedzieć:
Ojcze - Skoro nie jesteśmy na nowo narodzeni przez Jezusa Chrystusa i nie otrzymaliśmy nowego życia?

Czy możemy powiedzieć:
Nasz - Skoro nie przyjmujemy innych do tej społeczności z Bogiem?

Czy możemy powiedzieć:
Jesteś w Niebie...

więcej... »

Polecamy:

Cenna lekcja ufności

Renata i Bogdan Grala

My, rodzice, w stosunku do naszych dzieci najczęściej występujemy w roli nauczycieli, nierzadko surowych i wymagających, ale jakże często zapominamy (o ile w ogóle to wiemy), że właśnie od nich możemy się też bardzo wiele nauczyć. To świadectwo jest właśnie wynikiem lekcji, jakiej niechcący udzieliła nam nasza pięcioletnia wówczas córeczka. Temat tej niecodziennej lekcji to UFNOŚĆ, a odbyła się ona dość późno, bo ok. trzeciej nad ranem, co potwierdziło nasze przekonanie o tym, że gdy Pan chce nas czegoś ważnego nauczyć, nie ogranicza go ani miejsce, ani tym bardziej czas ("Gdy pójdziesz, będzie ci towarzyszyć, strzec cię będzie w czasie twojego snu, a gdy się obudzisz, odezwie się do ciebie" - Prz 6,22).

więcej... »

Były narkoman i alkoholik

Krzysztof Żywiołek

Po jakichś 15 latach uzależnienia myślałem o Bogu, nawet nieporadnie się modliłem, ale nie widziałem w Nim ratunku. Była we mnie rozpacz, ludzie wokół mieli swoje miejsca, do których wracali, ciepło, rodziny. Ja sam się pozbawiłem tego. Nienawiść musiała więc gdzieś znaleźć upust na zewnątrz. Piłem i postanowiłem to przeciąć. Doskonale pamiętam ten budynek i gzyms, na którym stałem. Był późny wieczór, a w dole czarna czeluść, łzy płynęły po policzkach. Wewnątrz głos mówił- skacz, nie będzie bolało, no skacz, nawet nie poczujesz. Drugi mówił - nie rób tego, nie skacz. Była we mnie walka, stchórzyłem i zwlokłem się z dachu zły, że nawet nie potrafię się zabić.

więcej... »

W szkole Chrystusa

Mirosław Kulec

W 1991 roku Bóg powołał mnie i moją żonę do służby w byłym Związku Radzieckim. W naszym życiu nagle wszystko się zmieniło: z pracującego spokojnie listonosza zmieniłem się w marzyciela, widziałem już wielkie działanie Boże i tłumy nawróconych ludzi. Był to dla nas czas modlitwy i przygotowań. Pamiętam jak wstawałem rano, by uczyć się czytać Biblię w języku rosyjskim, w szkole nie nauczyłem się go nawet w stopniu podstawowym. Pewnego dnia dowiedziałem się o powstałej w Moskwie szkole dla misjonarzy i pastorów. Wiedzieliśmy, że to jest szansa. Spragnieni misyjnych przygód i oglądania Bożego działania, z mglistymi planami na przyszłość zwolniliśmy się z pracy, by żyć z wiary i nareszcie stać się misjonarzami.

więcej... »

© 2004 Zbór Kościoła Zielonoświątkowego w Ostrołęce