I nie ma w nikim innym zbawienia... »

Polecamy artykuły:

Jak ocalić rodzinę od zniszczenia

Dawid Wilkerson

"Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć" [I Piotra 5:8].

Biblia mówi wyraźnie, że w obecnych, ostatecznych czasach, Kościół Jezusa Chrystusa doświadcza wielkiego gniewu diabła. On wie, że ma niewiele czasu i dlatego za wszelką cenę chce pochłonąć jak najwięcej dzieci Bożych. "Biada ziemi i morzu, gdyż zstąpił do was diabeł pałający wielkim gniewem, bo wie, iż czasu ma niewiele" [Obj. 12:12].

W którą stronę jest skierowany diabelski gniew? W stronę rodzin na całym świecie, zarówno zbawionych jak i nie zbawionych. Szatan krąży jak lew ryczący, napadając na domy, niszcząc małżeństwa, oddzielając dzieci od rodziców i nastawiając najbliższych przeciwko sobie. Jego cel jest oczywisty: doprowadzić do całkowitego rozpadu tak wielu domów, jak to będzie możliwe.

Jezus wspominał o tej działalności, opisując szatana jako "mordercę od samego początku" [Jan 8:44]. Rzeczywiście, już pierwsza rodzina na ziemi doświadczyła skutków diabelskiej działalności skierowanej przeciwko rodzinie. Diabeł nawiedził Kaina i nakłonił go do zamordowania swego brata Abla. Ten, który był mordercą od samego początku, działa nadal. Na przestrzeni ostatnich kilku lat można było to zaobserwować w wielu sytuacjach. Cztery lata temu sprowadził dwóch nastolatków do szkoły w Colorado i zamordował ich rękami wiele osób. Kiedy ci dwaj chłopcy rozpętali w Columbine istne piekło, świat doznał szoku. Zastrzelili znajomą dziewczynę w momencie, gdy modliła się na kolanach. Któż oprócz szatana byłby w stanie skłonić ich do tego? Myślę o tragicznym stanie, w jakim znajdują się zarówno rodziny zabójców jak i ofiar. Były tam samobójstwa, załamania psychiczne, rozwody, kryzysy. Tamto wydarzenie wciąż jeży włos na głowie, a rodzice i znajomi osób związanych z tą tragedią, będą rozpaczać do końca życia. Rok później Kathleen Hagen, naukowiec z Harvardu, odnosząca sukcesy w dziedzinie urologii, weszła po cichu do sypialni swoich rodziców w Chatham w stanie New Jersey i udusiła ich oboje poduszką. Jej ojciec miał 92 lata, a matka 86. Hagen zamieszkiwała w tym domu przez wiele dni po tym wydarzeniu, nie zwracając uwagi na martwe ciała w sypialni. Podczas przesłuchania wyglądała na zdezorientowaną, ale nie żałowała popełnionego czynu. Psychologowie nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego wykształcona kobieta zamordowała dwoje ludzi, a potem żyła tak, jakby wszystko było w porządku. Pomyślcie o zniszczeniach, które nie zostały wspomniane w tej koszmarnej historii kryminalnej. Ból członków rodziny, złamane serca wnuków - cóż za straszna ruina. Któż oprócz szatana byłby w stanie, popchnąć poważaną kobietę do zamordowania własnych rodziców bez jakiejkolwiek widocznej przyczyny? Kilka lat temu New York Times opublikował niepokojący raport pod tytułem "Zniechęceni rodzice poddają się". Artykuł mówił o sfrustrowanych rodzicach przybywających licznie do budynku sądu na Manhattanie, by poprosić o ustanowienie kuratorów dla swoich dzieci lub skierowanie ich do domów poprawczych. Po prostu nie byli już w stanie utrzymać ich na wodzy. Pewien ojciec po śmierci żony nie potrafił zapanować nad swoim nastoletnim synem. Inny załamał się, ponieważ jego nastoletnia córka kompletnie wyrwała się spod jakiejkolwiek rodzicielskiej kontroli. Urzędnicy sądowi słysząc prośby rodziców byli kompletnie zbici z tropu. Jeden z sędziów zadał pytanie matce, która przyprowadziła swoją córkę: "Czy naprawdę już jej Pani nie chce? Czy nie pragnie Pani zabrać córki do domu?". Zmęczona kobieta przecząco pokiwała głową, co spowodowało wybuch spazmatycznego płaczu nastoletniej dziewczynki. (...)

Gdy Chrystus przebywał na wybrzeżu niedaleko Tyru i Sydonu "niewiasta kananejska, wyszedłszy z tamtych stron, wołała, mówiąc: Zmiłuj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Córka moja jest okrutnie dręczona przez demona" [Mat. 15:22]. Szatan wprowadził się do jej domu i opętał jej córkę. Słowo przetłumaczone tutaj jako "okrutnie" wywodzi się od źródłosłowu oznaczającego zdeprawowana. Krótko mówiąc, dziewczyna była niegodziwa, nikczemna, kierowana przez szatana. Ta Kananejka nie była złą matką. Uwierzyła, mimo że była poganką. Jak widać, zwróciła się do Jezusa tytułując Go "Panem, Synem Dawida", czyli uznała Go za Zbawiciela, Mesjasza przychodzącego od Boga. W tym miejscu rodzi się pytanie: w jaki sposób szatan uzyskuje dostęp do dzieci wierzących rodziców? Jak to może być, że bierze w posiadanie dzieci wychowywane w pobożnym domu? (...)

Nawet najbardziej oddani Panu chrześcijanie - włączając w to posługujących - mogą być zaślepieni na pułapki, zastawione przez szatana na ich duchowo bierne dzieci. Przeciwnik stale próbuje zgasić nawet najmniejszą iskierkę duchowego życia w młodych ludziach. Chrześcijańscy rodzice, ostrzegam was: nie pozwólcie diabłu podejść do waszych dzieci. Codziennie padajcie na twarz przed Panem, otaczając swoje dzieci modlitwą wstawienniczą. Bóg wyposażył was w moc do wyrwania ich ze stanu duchowej letniości. Gdy moje dzieci miały po kilkanaście lat, myślałem że mogę je wprowadzić do Królestwa Bożego miłością. Mówiłem sobie: "Będę dostępny dla swoich dzieci. Będę dla nich kumplem. One po prostu potrzebują komunikować mi o swoich potrzebach". Pewnego dnia mój najstarszy syn Gary przyszedł ze szkoły zapłakany, pobiegł do swego pokoju i rzucił się na łóżko. Gdy zapytałem, co się stało, odparł: "Tato, nie wierzę już w Boga. To wszystko jest tylko mitem".

Wtedy wiedziałem, że nawet największa miłość na świecie nie odeprze tego diabelskiego ataku, podobnie jak moja dostępność dla dziecka. Nie mogłem sobie również wmawiać: "To tylko chwilowy stan. Gary po prostu z tego wyrośnie. To dobry chłopiec i wie, że go kocham". Nie. Musiałem się zmierzyć z rzeczywistym problemem: oto szatan próbował okraść mego syna z jego szczerej, żarliwej wiary. Widziałem, jak Gary oddał swoje życie Jezusowi w wieku 5 lat i wiedziałem, że jego wiara jest cenna. Teraz przeciwnik chciał mu to wszystko odebrać, próbując zasiać w młodym sercu zwątpienie i niewiarę. Celował w samo sedno naszych rodzinnych relacji: w nasze zaufanie Jezusowi.

Wiedziałem, że mam tylko jedno wyjście. Wszedłem do swojej komory modlitewnej, zamknąłem za sobą drzwi, upadłem na twarz przed Panem i przystąpiłem do walki. Oświadczyłem: "Szatanie, nie dostaniesz mojego syna". Od tego dnia wołałem do Pana, wstawiając się za Garym: "Panie, zachowaj mojego chłopca od mocy złego". Zmiana, jaka w końcu zaszła w Garym, nie była kwestią dnia, tygodnia czy nawet miesięcy. Długo się jeszcze zmagał z dezorientacją. Przyszedł jednak moment, gdy jego ufność pokładana w Jezusie została przywrócona. Jeśli czytacie moje przesłania już od pewnego czasu, to wiecie, że Gary służy Panu na pełnym etacie odkąd skończył kilkanaście lat. Przez cały ten czas miłuje Jezusa i jest Mu całkowicie oddany. Od ubiegłego roku mam przywilej zwiastowania razem z nim na zgromadzeniach dla innych posługujących. Każde z pozostałej trójki moich dzieci przechodziło własne próby wiary. Podobnie jak w przypadku Garego, Pan wiernie przeprowadził przez nie Debbie, Bonnie i Grega. Tak jak ich brat, również i oni miłują Jezusa i służą Mu w ramach różnych posług. Jednak moje wstawiennictwo za rodzinę nigdy się nie skończyło. Teraz wraz z moją żoną Gwen dołączyliśmy do modlitw naszych dorosłych dzieci o naszych dziesięcioro wnuków.

Wyglądało na to, że Jezus zignorował prośbę matki. Matka dręczonej dziewczynki nie ustawała w szukaniu Jezusa. Wreszcie uczniowie zniecierpliwili się i powiedzieli swemu mistrzowi: "Odpraw ją, pozbądź się jej. Ona nie przestanie zawracać nam głowy". Zauważcie, jaka była postawa Jezusa: "On zaś nie odpowiedział jej ani słowa" [Mat. 15:23]. Najwyraźniej Chrystus zignorował całą tę sytuację. Dlaczego? Wiemy przecież, że nasz Pan nigdy nie był zamknięty na wołanie szczerych poszukujących. Jezus zdawał sobie sprawę, że ta historia będzie opowiadana przyszłym pokoleniom i chciał objawić pewną prawdę każdemu, kto będzie ją czytał. Dlatego poddał próbie wytrwałość tej kobiety w wierze. Wreszcie, widząc jej nieustępliwość, powiedział: "Jestem posłany tylko do owiec zaginionych z domu Izraela" [15:24]. Chciał przez to powiedzieć: "Przybyłem dla zbawienia Żydów. Dlaczego miałbym trwonić ich ewangelię głosząc ją poganom?" U większości z nas takie stwierdzenie spowodowałoby zniechęcenie. Lecz tamta kobieta nie poddawała się. Stan jej córki był dla niej sprawą życia lub śmierci. Była zdeterminowana nie dać Jezusowi wytchnienia, aż zaspokoi jej potrzebę.

Pytam was, jak często poddajecie się w modlitwie? Ile razy zmęczyliście się do tego stopnia, że pomyśleliście: "Szukałem Pana. Modliłem się i prosiłem. Bez rezultatu"? Czy rzeczywiście była to dla was sprawa życia lub śmierci? Czy rzeczywiście szukaliście Pana całym sercem, całą duszą, z całej myśli i z całej siły, wiedząc, że nie ma żadnego innego źródła pomocy?

Rozważcie, jak odpowiedziała Jezusowi ta kobieta. Nie narzekała ani nie wskazała na Niego z oskarżeniem, mówiąc: "Dlaczego mnie odrzucasz, Jezu?". Nie. Pismo mówi, że zrobiła coś przeciwnego: "Przyszła, złożyła mu pokłon i rzekła: Panie, pomóż mi!" [15:25]. To, co następuje potem, jest trudne do przyjęcia. Jezus po raz kolejny odprawił tę kobietę. Tylko tym razem zrobił to w jeszcze surowszy sposób, mówiąc: "Niedobrze jest brać chleb dzieci i rzucać szczeniętom" [15:26]. Musimy zrozumieć, że w tamtych czasach Żydzi uważali, iż w oczach Bożych poganie nie są lepsi od psów. Oczywiście, Jezus nie akceptował takiej postawy - nie przypisałby przecież rasowej skazy żadnemu dziecku, które zostało stworzone przez Boga Ojca. Wiedział jednak o tym, że Jego rozmówczyni była świadoma stosunku Żydów do pogan. Jeszcze raz poddawał ją próbie.

Matka odpowiedziała Mu: "Tak, Panie, ale i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu panów ich" [15:27]. Cóż za niesamowita odpowiedź. Ta kobieta absolutnie nie dawała za wygraną w błaganiach zanoszonych do Jezusa. I Pan ją za to pochwalił: "Niewiasto, wielka jest wiara twoja; niechaj ci się stanie, jak chcesz. I uleczona została jej córka od tej godziny" [15:28].

Umiłowani, nie powinniśmy poprzestawać na okruchach. Pan obiecał okazywać nam łaskę i miłosierdzie w trudnych sytuacjach. Dotyczy to każdego kryzysu, jaki może dotknąć nasze rodziny i ich członków, zbawionych czy niezbawionych. Słowo Boże zachęca nas, byśmy z ufnością przystępowali do tronu Chrystusowego, przedstawiając Mu wszystkie nasze potrzeby, dotyczące niewierzących rodziców czy zbuntowanych dzieci. Nie zawsze zobaczymy jakieś wielkie zmiany w ich życiu, lecz możemy wznieść wokół nich zapory i zatrzymać ich na drodze do piekła. Możemy modlić się, aby Pan przekonał ich o grzechu, otoczył ich ochronnym murem i posłał do nich ludzi, którzy będą im świadczyć o Jezusie. Jedno jest pewne: jeśli zrezygnujemy z modlitwy o naszych bliskich i oddamy ich na pastwę losu, żadna z tych rzeczy nigdy się nie wydarzy. Możemy sobie wmawiać: "No cóż, muszę w tej kwestii całkowicie zdać się na wiarę". Jednak taka postawa jest niczym innym, jak szukaniem alibi dla nas samych. To zwolniłoby nas od wylewania duchowych potów w wytrwałym wstawiennictwie za ich dusze.

Zachęcam was, niechaj następujące słowa staną się waszą modlitwą: "Panie, jeśli ktoś z moich najbliższych pójdzie na zatracenie, nie stanie się tak dlatego, że się nie modliłem. Nie będzie tak dlatego, że z góry zakładałem działanie Twego Ducha w każdym z nich. I nie dlatego, że nie płakałem nad nimi. Cokolwiek to będzie oznaczać i kosztować, podejmę za nich walkę wstawienniczą aż do momentu, gdy oni albo ja znajdziemy się u Ciebie."

Dawid Wilkerson

Źródło: Copyright 2003 World Challenge, P.O. Box 260, Lindale, TX 75771, USA. Fragment kazania pastora Dawida Wilkersona "Jak ocalić rodzinę od zniszczenia".

Content Management Powered by CuteNews

Osobiste "Ojcze nasz"

Czy możemy powiedzieć:
Ojcze - Skoro nie jesteśmy na nowo narodzeni przez Jezusa Chrystusa i nie otrzymaliśmy nowego życia?

Czy możemy powiedzieć:
Nasz - Skoro nie przyjmujemy innych do tej społeczności z Bogiem?

Czy możemy powiedzieć:
Jesteś w Niebie...

więcej... »

Polecamy:

Odrobina historii

Miało to miejsce w Stanach Zjednoczonych w roku 1900. Młody duchowny, metodysta, Charles F. Parham, postanowił coś zrobić ze swoim duchowym życiem. Czytał Dzieje Apostolskie, Listy Pawła i porównywał słabość własnej służby z opisaną tam mocą. Gdzie byli nowo nawróceni? Gdzie cuda? Uzdrowienia? Musiał przyznać, że chrześcijanie pierwszego wieku znali tajemnicę, którą jego kościół utracił. We wrześniu 1900 roku Parham postanowił odkryć tę tajemnicę. Doszedł do wniosku, że wymagać to będzie gruntownych studiów biblijnych, głębszych, niż te, na jakie sam mógłby się zdobyć. Zdecydował zatem utworzyć szkołę biblijną, w której będzie zarazem i dyrektorem, i studentem. Nie pobierał opłat. Na pokrycie wydatków każdy student dawał to, co mógł.

więcej... »

Kim jesteśmy...

Nazwa Kościół Zielonoświątkowy pochodzi od Dnia Zielonych Świąt, podczas którego nastąpiło obiecane przez Jezusa zesłanie Ducha Świętego: "A gdy nadszedł dzień Zielonych Świąt, byli wszyscy razem na jednym miejscu. I powstał nagle z nieba szum, jakby wiejącego gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, gdzie siedzieli. I ukazały się im języki jakby z ognia, które się rozdzieliły i usiadły na każdym z nich i napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch poddawał" (Dz. Ap 2: 1-4). Zielonoświątkowcy dużą wagę przywiązują do przeżywania pełni Ducha Świętego. Znakiem charakterystycznym jest dar modlitwy innymi językami, który zazwyczaj towarzyszy przeżyciu napełnienia Duchem Świętym.

więcej... »

© 2004 Zbór Kościoła Zielonoświątkowego w Ostrołęce